Ariel Jakubowski: Człowiek marzy, żeby pracować w takim miejscu
Zachęcamy do lektury rozmowy z nowym asystentem trenera pierwszej drużyny Motoru, Arielem Jakubowskim.
Jakie są pańskie pierwsze wrażenia związane z pracą w naszym klubie?
Bardzo entuzjastyczne. Naprawdę bardzo cieszę się, że mogę być w takim klubie jak Motor. Kiedy w poniedziałek przyjechałem na stadion na początek okresu przygotowawczego, uzmysłowiłem sobie, że człowiek marzy, żeby pracować w takim miejscu. Wrażenia są pozytywne i oby tak dalej.
Jest pan w sztabie szkoleniowym stworzonym przez trenera Marka Saganowskiego. Wasza znajomość rozpoczęła się jeszcze na boisku?
Myślę, że znamy się już od około 20 lat. Graliśmy razem w reprezentacji olimpijskiej U-20. Dzięki występom w kadrze trafiłem do ŁKS Łódź, którego Marek Saganowski jest wychowankiem. Wspólnie graliśmy w łódzkim klubie, a nasze drogi przecinały się również później, kiedy byliśmy wypożyczani do innych zespołów. Po czasie obaj wylądowaliśmy w Odrze Wodzisław, gdzie zanotowaliśmy dobry okres w Ekstraklasie. Nasze ścieżki zawodnicze rozeszły się wraz z transferami – moim do Wisły Płock i Marka do Legii Warszawa. Choć jeszcze zdarzało się, że stawaliśmy naprzeciwko siebie jako rywale. Ja jako obrońca, Marek jako napastnik, więc na boisku nie było sentymentów.
Jednak trenersko spotykacie się po raz pierwszy?
Dotychczas jeszcze razem nie pracowaliśmy. Mierzyliśmy się jako przeciwnicy w III lidze, kiedy byłem trenerem Ursusa Warszawa, a Marek był w sztabie rezerw Legii. Wielkich i częstych potyczek jednak między nami nie było. Po pewnym czasie opuściłem Ursus, a trener Saganowski pozostał przy Łazienkowskiej.
Pańskie odejście z Ursusa było związane z pracą na wyższych szczeblach ligowych. Co ciekawe, z obecnego sztabu ma pan zdecydowanie największe doświadczenie z pracy w II lidze.
Zawód trenera to ciągłe szkolenie się i zbieranie doświadczeń. Po odejściu z Ursusa trafiłem do pierwszoligowego Znicza Pruszków, następnie były Wigry Suwałki, które również występował na zapleczu Ekstraklasy, wreszcie drugoligowa Elana Toruń. W każdym z tych klubów wiele się nauczyłem.
Jak pana przejście do Motoru wyglądało za kulisami? Trener Saganowski pewnego dnia zadzwonił i powiedział, że chce mieć pana w swoim sztabie. Szybko przyjął pan tę ofertę?
Od wielu lat mieszkam w Warszawie. Pracowałem poza domem kilkukrotnie, więc wiem „z czym to się je”. Musiałem się dobrze zastanowić. Po powrocie z Elany Toruń zaangażowałem się w kilka projektów sportowych niedaleko mojego miejsca zamieszkania, m.in. w Ursusie, czy Polskim Związku Piłki Nożnej. Decyzję o dołączeniu do Motoru musiałem przemyśleć, ale osoba Marka, plany i cele klubu przekonały mnie, że warto zaangażować się ten projekt.
Ma pan doświadczenie w pracy z grupami młodzieżowymi. Czy to sprawia, że będzie się pan baczniej przyglądał młodym graczom z Akademii Motoru?
Muszę przyznać, że pracowałem dosyć krótko z drużyną Ursusa w Centralnej Lidze Juniorów. Swoją karierę trenerską zacząłem od seniorów i łączyłem to z pracą w Mazowieckim Związku Piłki Nożnej jako trener klasy sportowej gimnazjalnego ośrodka sportowego. Na pewno pozwoliło mi to wzbogacić swój warsztat, zdobyć cenne doświadczenia i złapać kontakt z młodzieżą. Jeśli chodzi o Motor, to trzeba zadbać, aby ta drużyna była zbilansowana i żeby młodzi, utalentowani zawodnicy dostawali swoje szanse, bo to tylko zwiększa potencjał drużyny.
Zwłaszcza że Motor po rundzie jesiennej w II lidze plasuje się na ostatnim miejscu w klasyfikacji Pro Junior System, więc jest nad czym pracować w tym zakresie.
Rzadko zdarza się, aby drużyna, która jest pierwsza w klasyfikacji PJS awansowała do wyższej ligi. Tylko zespoły takie jak Lech II Poznań, czy Śląsk II Wrocław mogą pozwolić sobie na grę wyłącznie młodzieżowcami, ale oni są niejako spod tego programu wyjęte. W poprzednim sezonie Motor awansował w dużej mierze dzięki doświadczonym zawodnikom i przy walce o wysokie cele trzeba się liczyć z tym, że są oni niezbędni. Uważam jednak, że zespół powinien być zrównoważony. Zarówno młodzi zawodnicy, jak i ci bardziej doświadczeni są ważnym elementem składu.
Potencjał obecnej drużyny jest większy, niż wskazuje na to miejsce w tabeli po rundzie jesiennej?
Cały czas analizujemy pracę poszczególnych zawodników. Większość z nich znam, a z niektórymi miałem nawet okazję się spotkać na boisku, gdy sam jeszcze byłem czynnym piłkarzem. Kilku z tych chłopaków natomiast przewijało się w kontekście transferu do pierwszoligowych klubów, w których byłem trenerem lub po prostu zwracali na siebie uwagę dzięki dobrej grze. W mojej ocenie potencjał drużyny jest naprawdę duży, ale wiem też, że można z niej jeszcze sporo wycisnąć. I to zamierzamy zrobić.
Piłkarze często przyznają, że nie lubią zimowego okresu przygotowawczego. A jak ten czas odbierają szkoleniowcy?
Dla trenera to dobry okres. W naszym przypadku mamy okazję bliżej zaznajomić się z klubem, przepracować dokładnie wiele rzeczy i dobrze przygotować się motorycznie. Na pewno jest to czas wzmożonej pracy nie tylko dla zawodników, ale też trenerów. Ten okres jest bardzo ważny, bo runda jest bardzo długa, a my możemy budować wszystko krok po kroku. Warto podkreślić, że obecnie zimowe przygotowania są mniej intensywne, pracuje się inaczej niż przed laty. Kiedyś obozy w górach przechodziło się dosyć ciężko. Teraz więcej pracuje się z piłką, mniej jest biegania bez niej. Przede wszystkim wszystko idzie w kierunku indywidualizacji. Wiemy, jaki każdy zawodnik ma potencjał, po to na początku przygotowań robimy różnorakie testy sprawnościowe. Dzięki temu mamy wgląd w deficyty piłkarza, wiemy kto się dobrze czuje, itp. To pomaga nam później przy doborze obciążeń, niektórzy potrzebują ich mniej, inni przeciwnie – wtedy naszym zadaniem jest optymalnie dołożyć wysiłku danym zawodnikom, aby daną cechę motoryczną rozwinąć. Kiedyś wszyscy byli wrzuceni do jednego worka i zimą głównie po prostu biegali po górach dwie, trzy godziny dziennie.